Siedzieli na dachu, jedli gwiazdy plastikowymi
łyżeczkami. Księżyc mamrotał coś o braku elokwencji wobec wszechświata, że tak go
marnują i bezczeszczą. Oni natomiast popijali te gwiazdy rozkoszą minionych
dni. Wtedy, gdy puszczali bańki mydlane na łące, i gdy leżeli objęci wschodem na
plaży. Fale zmywały z nich ubrania rzekomych słów, kołyszące się na łące trawy
kradły uśmiechy rażące. Nie mieli pretensji do siebie, że to piękno jest tak
kruche, z niewidocznym horyzontem dusz. Chłonęli spojrzenia, błyszczące oddechy,
papierowe ciała. Przyszedł deszcz, parowali w zetknięciu z zimnym nasyceniem.
Wyparowali? Zniknęli, jak znika rosa w południowych koszmarach wiosny. Co
zostawili po sobie? Dwa zużyte serca z napisem w y k o r z y s t a n
e d o s z c z ę t n i e.
20.08.2009 r.
___________________________________
Odgrzebane starocie. Notka z cyklu: byliśmy młodzi, o coś nam chodziło. Jak zawsze czytam swoje teksty z grymasem na twarzy, zwłaszcza z tak odległych czasów, ale było w nich coś, czego już nie ma. Nie potrafię już tak pisać...ciekawe co jest tego przyczyną?