3 lata temu moje serce po raz pierwszy w życiu zaczęło bić tak mocno, a brzuch wypełniły przysłowiowe motyle. Przygotowywałam się do matury, siedziałam całe dnie w książkach lub na dodatkowych zajęciach, nawet przez myśl by mi nie przeszło, że właśnie teraz pojawi się ktoś, kto zostanie w moim życiu na zawsze. To nie był dobry czas na miłość. Po kilku poprzednich niewypałach (zwłaszcza dwóch dość konkretnych) nie byłam nastawiona przychylnie. Pan, który tak mocno zawrócił mi w głowie był niezwykle cierpliwy i delikatnie na mnie naciskając wymuszał kolejne spotkania, których nie byłam w stanie mu odmówić.
I tak się to zaczęło kręcić. Pierwszy taniec, rozmowa, pocałunek, pierwsze "kocham" - właśnie w takiej kolejności. Byłam oszołomiona, a może raczej zaczarowana? Jego uśmiech, przenikliwe do głębi błękitne oczy, sposób w jaki patrzył na mnie, jak trzymał mnie za rękę, drobiazgi, które mi przywoził i okazywało się, że zapamiętuje każde moje słowo, niespodzianki, które zwalały z nóg, jego smsy "Pamiętaj, że Cię kocham", gdy zdarzyła się jakaś kłótnia. Przeglądam nasze wspólne zdjęcia, odtwarzam wszystkie chwile, których wciąż jest mi mało i wciąż się uśmiecham. Porównuję nas tamtych i nas obecnych, jesteśmy tacy sami, może odrobinę mądrzejsi, bogatsi o doświadczenia, ale nadal tak szalenie w sobie zakochani, że aż zapiera mi dech.
Mam tylko niegasnącą nadzieję, że tak będzie już zawsze, że nic nas nie złamie, bo bez niego mój świat przestanie się kręcić, kolory wyblakną, zapachy wywietrzeją, a serce stanie się najbardziej pustym i smutnym narządem w moim ciele. Cieszę się, że nasza miłość dojrzewa, a każdy dzień umacnia mnie w przekonaniu, że to jest właśnie człowiek, z którym chcę spędzić resztę mojego życia, że będzie wspaniałym mężem i najlepszym ojcem.
Nasz wyjazd do Szczawnicy był wyjazdem rocznicowo-walentynkowym, dlatego oprócz "porwania" na termy dostałam również prezent: sukienkę na wesele (idziemy w tym roku na wesele do brata D.), którą sobie wymarzyłam :) A tutaj link do sklepu: <klik>